To opowieść o lekarzu–wynalazcy, o wypadku, który zmienił jego życie i o mamie, która powiedziała: „to musi być prostsze, ładniejsze i na jedną rękę”.
Aby opowiedzieć o wynalezieniu unikalnej technologii Riocath, musimy cofnąć się o wiele dziesięcioleci. Wszystko zaczęło się od nieszczęśliwego wypadku w Wigilię Bożego Narodzenia w 1976 roku, kiedy niespełna osiemnastoletni uczeń technikum wspinał się po skałach w rejonie tzw. Wielkiej Ameryki. Jeden moment zadecydował o nadchodzących miesiącach. Skutki upadku były dramatyczne. Lekarze w Berounie zrobili, co tylko mogli, jednak obrażenia okazały się poważne i komplikacje zdrowotne narastały.
Ten młody student zdał maturę, leżąc w szpitalnym łóżku. Problemy zdrowotne, które towarzyszyły mu jeszcze przez wiele lat, nie powstrzymały świeżo upieczonego maturzysty – mimo przyznanej renty inwalidzkiej – przed podjęciem studiów medycznych. Po ukończeniu studiów medycznych i zdaniu egzaminów państwowych rozpoczął pracę w szpitalu Na Bulovce. Wykształcenie zdobyte w dwóch dziedzinach – technicznej i medycznej – stało się fundamentem, na którym oparł się późniejszy wynalazek unikalnej technologii RIOCATH®.
Do wynalezienia technologii RIOCATH® w dużym stopniu przyczyniła się jeszcze jedna rzecz – osobiste doświadczenie wielu lat leczenia i unieruchomienia w łóżku.
W tym czasie młody mężczyzna przeszedł niezliczoną ilość cewnikowań i na własnej skórze doświadczył ich nieprzyjemnych, bolesnych skutków.
To właśnie te doświadczenia sprawiły, że zaczął myśleć o tym, jak usprawnić ten sposób leczenia – zarówno dla pacjentów, jak i dla lekarzy.
Student, który tuż przed ukończeniem osiemnastego roku życia spadł ze skały, a wiele lat później opatentował specjalną technologię dla wyrobów medycznych, to
Dr. Miroslav Svoboda,
wynalazca
Reverse Inside-Out CATHeter.
Od tej nazwy wywodzi się także nazwa firmy RIOCATH.
Za tym projektem stoi kilka osób: MUDr. Miroslav Svoboda, Iveta Florišová, Tomáš Novotný – i właśnie tak to wszystko się zaczęło 😊
Tę historię opowiadam ja – Iveta.
Na początku 2019 roku rozpoczęłam pracę w firmie jako dyrektorka handlowa, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się z unikalną technologią Riocath. Byłam nią zachwycona i darzyłam naszego pana doktora ogromnym podziwem. Technologia, którą opracował, wydała mi się fascynująca – nie tylko dlatego, że pomaga osobom naprawdę tego potrzebującym, ale też dlatego, że w wielu przypadkach może wręcz ratować życie.
Uważam, że nasz pan doktor zasługuje na coś więcej niż tylko podziw, ponieważ jest jednym z nielicznych ludzi, którzy naprawdę pracują sercem – a nie tylko z „dolarami w oczach” 😊
Ale wróćmy do mnie 😊
W dniu, w którym po raz pierwszy trzymałam w rękach nasze produkty – wtedy jeszcze w wersji bliskiej finalnej – po raz pierwszy zetknęłam się także z rurką rektalną.
Kiedy po raz pierwszy trzymałam ją w rękach, jako mama dwójki dzieci od razu pomyślałam, że produkt jest genialny, ale dla matek – niezbyt odpowiedni i mało akceptowalny.
Dlaczego? Bo jego użycie było dość skomplikowane, a kolor… no cóż – same wiecie 😊 Kiedy rodzą się nam te nasze maluchy, dziecięcy urok staje się podstawą naszego świata – wszystko musi być po prostu słodkie i urocze, tak jak one. I właśnie od tego momentu wszystko się zaczęło.
Przy stole powiedziałam wtedy, że to powinno wyglądać inaczej – i że obsługa powinna być znacznie prostsza.
Ale że w naszej firmie pracuje w większości (ok. 80%) mężczyzn, wiele mam zrozumie, że wytłumaczenie dlaczego i po co było trochę trudne 😊
Na szczęście otrzymałam propozycję, by przygotować własny projekt – i wolną rękę, żeby go opracować. Miałam więc usiąść, stworzyć koncepcję i zobaczymy, co z tego wyniknie. Usiadłam więc przy stole i przez wiele dni intensywnie myślałam, wspominając czasy, gdy moje dzieci były jeszcze małe – i co wtedy mogłoby mi ułatwić życie przy kolkach niemowlęcych. Każda świeżo upieczona mama boi się dotknąć swojego małego cudu, a co dopiero włożyć mu coś do ciałka – nawet jeśli wie, że to pomoże. Ale która z nas nie zadawała sobie wtedy pytań: „Jak to zrobić i jak głęboko włożyć?”, „Czy nie zrobię mu krzywdy?”, „A co z odruchem i uzależnieniem?” Dlatego pierwszą rzeczą, na którą wspólnie z Tomaszem się zgodziliśmy, była konieczność zmiany koloru. Od początku, moim zdaniem, był on zbyt krzykliwie żółty 😊 To był chyba najprostszy pierwszy krok – zmiana koloru. Rurka otrzymała mlecznobiały „płaszczyk” i od razu zaczęła sprawiać znacznie przyjemniejsze wrażenie.
Kolejnym, znacznie trudniejszym krokiem było wymyślenie sposobu, by rurkę można było obsługiwać jedną ręką. Pierwotny projekt wymagał użycia obu rąk, co – jak każda mama wie – jest praktycznie niemożliwe, gdy jednocześnie próbujesz uspokoić swoje maleństwo. Myślę, że wszystkie mamy przyznają mi w tym rację 😊 I tutaj zaczęła się prawdziwa walka projektowa. Każdy, kto dziś spojrzy na naszą rurkę, może pomyśleć: „Świetne! Ładne! Uroczy miś!” – ale za tym kryje się o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. Miałam bowiem jasną wizję – rurka musi mieć coś, co posłuży jako podparcie dla palców, aby można ją było wygodnie używać jedną ręką. A co innego mogło przyjść mi do głowy, jak nie jakieś zwierzątko? No cóż – matka jak to matka 😊 Zaczęłam więc studiować, jak różne zwierzątka oddziałują na nas psychologicznie. Tak, posunęłam się aż tak daleko! Choć piesek i kotek są oczywiście urocze, ostatecznie wybór padł na misia. Od wczesnego dzieciństwa mamy przecież zakorzeniony w podświadomości obraz pluszowego misia – czegoś, na widok czego zawsze trochę nam mięknie serce... No, chyba że to grizzly w lesie 😊
A tak właśnie narodził się nasz Miś. Kiedy przedstawiłam pierwszy projekt misia, usłyszałam, że pewnie skopiowałam go z internetu. No cóż… to już było dla mnie wyzwanie! 😊 Usiadłam więc ponownie przy stole i przez długie godziny rysowałam misie na kartce papieru. Otworzyłam mnóstwo zdjęć, naszkicowałam około dwudziestu różnych misiów i z każdego wzięłam coś wyjątkowego. Powiem wam – to było naprawdę niezapomniane doświadczenie!
Na podstawie tych szkiców wróciłam z nowym projektem i powiedziałam: „No dobrze, a teraz niech mi ktoś powie, że to kopia – bo bardziej oryginalnego misia już się po prostu nie da wymyślić!” 😊
Dzięki temu udało nam się zdobyć ochronny znak towarowy dla naszego misia – zarówno w kraju, jak i na rynkach zagranicznych. To był dla nas niezwykły moment dumy i radości.
Nie mogę oczywiście zapomnieć o Tomaszu, który zajął się stroną graficzną i techniczną projektu. To on pracował nad tym, by można go było wprowadzić do produkcji, ponieważ ja – jako kobieta (i nie chcę tu urazić żadnej z pań, ale w moim przypadku to prawda) – jestem trochę antytalentem do elektroniki i wszelkich programów komputerowych 😊.
Na tym etapie przechodziliśmy przez niekończące się dyskusje i spory o to, jak co ma wyglądać, jakie mają być odcienie kolorów itp. No klasyka, drogie panie – spróbujcie się z facetem pokłócić o odcień różowego 😊.
Ostatecznie jednak wszystko dobrze się skończyło. Udało się połączyć wszystkie elementy w całość, a projekt pierwszego prototypu był gotowy. Od razu wysłaliśmy go do druku 3D, żebym mogła zaprezentować go panu doktorowi.
No cóż, co tu dużo mówić – szłam z tym jak na ścięcie 😊. Ale szłam też do człowieka, którego naprawdę ogromnie cenię – dla mnie to wielki wynalazca. Jeszcze zanim przekroczyłam próg jego gabinetu, miałam wrażenie, że drżą mi nawet włosy na głowie 😊.
No więc hop! – weszłam do gabinetu i przedstawiłam ten mój mały cud, z którego byłam naprawdę dumna. W tamtym momencie ten projekt stał się dla mnie czymś więcej niż tylko produktem – stał się czymś bardzo osobistym. Było to jak moje własne dziecko, które obserwujesz, jak rośnie, i robisz wszystko, by się mu dobrze wiodło.
Na tym etapie moja praca przestała być tylko pracą. Dziś postrzegam ją jako coś bliskiego sercu i bardzo znaczącego. Zarówno ja, jak i Tomasz, staramy się wykonywać naszą pracę przede wszystkim z pasją i sercem.
Ale wróćmy do naszego pana doktora. Usiadłam, pokazaliśmy mu projekt i wręczyliśmy nową rurkę rektalną. Bez słowa trzymał ją w rękach i tylko się uśmiechał… Uśmiechał się dalej… i dalej nic nie mówił. Naprawdę nie wiedziałam, co o tym myśleć – czy to „tak”, „nie”, „okropne”, „świetne”? Po prostu długo milczał i się uśmiechał 😊.
Kiedy w końcu zabrał głos, powiedział, że projekt jest dość infantylny, ale rozumie – w końcu jest mężczyzną – i że jego zdaniem dla mam to będzie dobre. No cóż, naukowiec i facet – tego nie można brać zbyt do siebie 😊. Jest geniuszem, ale nasza kobieca dziecięca wrażliwość jest czasem potrzebna – w końcu to prawda, że to kobiety tworzą domowe ciepło, prawda, panie? 😊
I właśnie w tym momencie nasza rurka mogła wyruszyć w świat.
Ale wróćmy do naszego pana doktora. Kiedy usiadłam i przedstawiliśmy mu projekt, wręczyliśmy mu nową rurkę rektalną. Bez słowa trzymał ją w dłoniach i tylko się uśmiechał… I tak się uśmiechał, i uśmiechał… a wciąż nic nie mówił. Naprawdę nie wiedziałam, co o tym myśleć — czy to tak, nie, okropne, czy może świetne? Po prostu długo milczał i się uśmiechał 😊.
W końcu, gdy zabrał głos, powiedział, że projekt jest trochę zbyt dziecinny — ale że rozumie, bo jest mężczyzną, i jego zdaniem dla mam to będzie dobre rozwiązanie. No cóż — naukowiec i facet 😊. Tego nie można brać zbyt do siebie. Jest geniuszem, ale nasza kobieca „infantylność” jest czasem naprawdę potrzebna. W końcu mówi się, że to właśnie kobiety tworzą prawdziwy dom, prawda, panie? 😊
I właśnie w tym momencie nasza rurka mogła wyruszyć w świat.
Kolejną rzeczą, nad którą musiałam się poważnie zastanowić, było opakowanie i instrukcja obsługi. Chciałam, żeby było to coś wyjątkowego, ale jednocześnie ułatwiającego życie mamom 😊. Zaczęliśmy więc od opakowania. Oczywiście — najtańszym rozwiązaniem, jeśli trzeba myśleć o kosztach, jest klasyczny zgrzewany blister. Ale kiedy ja biorę coś takiego do ręki i próbuję to otworzyć… włos mi się jeży na głowie!
Bo jeśli nie masz nożyczek, to z pewnością – tak jak ja – próbujesz otworzyć to kluczami albo czymkolwiek, co akurat masz pod ręką. A efekt? Najczęściej rozetniesz się, złamiesz paznokieć i krzyczysz: „Kto to znowu wymyślił i nie użył głowy?!” 😅 No przyznajcie, że mam rację, prawda?
I właśnie tu pojawił się kolejny punkt zapalny. Bo pewnie – tak jak ja aż do momentu, gdy zobaczyłam cały proces produkcji na własne oczy – myślałyście: „Boże, co może być w tym drogiego? Przecież to tylko kawałek plastiku!” Otóż nie – to wielka pomyłka. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Nasza rurka należy do produktów z nieco wyższej półki cenowej — a przecież przez cały rok pracowaliśmy nad tym, by koszty były jak najniższe. Wielokrotnie negocjowaliśmy z dostawcami dosłownie o każdy grosz, bo nawet halerze w dużym budżecie tworzą złotówki. A im więcej uda nam się zaoszczędzić, tym niższą cenę możemy zaoferować Wam 😊.
Ale wracając do tematu — mimo wszystko powiedziałam wszystkim jasno i wyraźnie, że nasz produkt jest wyjątkowy i wszystko, co go dotyczy, również takie będzie. Kiedy więc zaprezentowaliśmy nasz nowy blister, który – jako mama, ale też jako zwykły człowiek – naprawdę doceniam, od razu pojawiły się komentarze: „A nie dałoby się zrobić jeszcze droższego opakowania?” 😊😊😊
I powiem Wam – każdy dystrybutor naszej rurki, dosłownie każdy, najpierw zwraca uwagę właśnie na blister, pytając: „Czy to nie jest zbyt kosztowne?” 😊 Tylko że nasz blister można otworzyć lekko, palcami – bez walki z twardym, zgrzewanym plastikiem, którego nie da się rozedrzeć. No cóż, nie jestem przecież Hulkiem 😊.
I tak właśnie wygraliśmy walkę o nasz blister – argumentów miałam aż nadto! 😄 Wyobraźcie sobie, że wasze dziecko płacze, a wy w panice potrzebujecie szybko sięgnąć po rurkę… i okazuje się, że opakowanie jest zgrzewane na beton, a wy jesteście akurat w podróży. No to przecież można oszaleć! Jeśli nie należycie do drużyny Avengers, nie macie szans – co najwyżej roztrzaskacie blister ze złości 😊.
Na koniec pozostała jeszcze kwestia instrukcji użytkowania, którą wkładamy do blistra. Po długim procesie wymyślania miałam już naprawdę dość, więc przekazałam to zadanie Tomaszowi, z zastrzeżeniem, że będę tylko nadzorować i zatwierdzać końcowy efekt.
Na szczęście Tomasz jest bardzo zdolny i ma w sobie sporo kobiecej intuicji, ale mimo to… znowu były kłótnie 😅. Pan inżynier musiał czasem postawić na swoim, a ja z kolei próbowałam go przekonać do mojego punktu widzenia. W końcu zastosowałam metodę psychologiczną: „Twój pomysł to właściwie mój pomysł” – ale obawiam się, że gdy to przeczyta, nie będzie zachwycony 😊😊😊.
Ale na razie udawajmy, że to on wszystko genialnie wymyślił – oczywiście to żart 😊. Jest naprawdę zdolny i to, co stworzył, naprawdę zasługuje na uznanie. Choć droga do końcowego efektu była znowu wyboista i długa, dzięki temu dziś rezultat jest chyba jeszcze piękniejszy i bardziej wyjątkowy.
A na koniec mam dla Was zabawną historię. Kiedy w końcu zaprezentowaliśmy w firmie gotowy, kompletny produkt, wszystkim się spodobał — ale tym razem problemem nie była moja „infantylność”. Na zdjęciach w instrukcji użycia widać bowiem moje dłonie z długimi paznokciami, które specjalnie zrobiłam na potrzeby sesji zdjęciowej. Dla pełnego efektu pomalowałam je jeszcze na różowo. I wiecie co? Wszyscy panowie w firmie byli tym jakoś zaniepokojeni – twierdzili, że te paznokcie są „nieodpowiednie dla mam”, bo podobno mogłyby niektóre kobiety zniechęcić lub zirytować. Ich argument? „Matki na urlopie macierzyńskim nie mają długich paznokci i nie mają czasu o siebie dbać.” No powiedzcie sami – czy to nie absurd? 😄
Jestem mamą, więc jedyną osobą, którą to naprawdę zirytowało, byłam ja sama! Panowie, to że jesteśmy matkami, nie znaczy, że stoimy przy kuchni w fartuchu i chodzimy tylko w dresach. My też jesteśmy piękne, lubimy o siebie dbać i mamy swoje niepowtarzalne kobiece piękno. Każda z nas jest piękna — i wierzę, że przyznacie mi rację: moje paznokcie nikogo nie odstraszą ani nie zezłoszczą 😊. Dres i chustę też lubię — jasne! — ale czasem chcę wyglądać elegancko, tak jak każda z nas 😊.
Na zakończenie chciałabym wspomnieć również o naszej Anežce – tym przepięknym maleństwie, które możecie zobaczyć dosłownie wszędzie 😊. Również w tym przypadku chcieliśmy być oryginalni i niczego nie kopiować.
Kiedy postanowiliśmy wybrać niemowlę do naszego plakatu i na stronę internetową, oczywiście najpierw zaczęliśmy przeglądać zdjęcia w internecie, szukając odpowiedniego maluszka. W pewnym momencie jednak wpadliśmy na pomysł, że moglibyśmy znaleźć prawdziwą mamę, której dziecko zostałoby sfotografowane profesjonalnie. Zaproponowalibyśmy jej wynagrodzenie w zamian za zgodę, by zdjęcia jej dziecka mogły być wykorzystywane wyłącznie przez nas.
No i tak właśnie znaleźliśmy mamę i naszą Anežkę – a Anežka to oczywiście imię tej małej dziewczynki 😊.
Kilka dni po sesji zdjęciowej, gdy otrzymaliśmy gotowe fotografie, byliśmy zachwyceni. Anežka okazała się czarującą i przesłodką dziewczynką – i choć sama nic o tym nie wiedziała, już wtedy stała się naszym małym celebrytą 😊. Dla nas z pewnością tak!
O tym, że wybraliśmy naprawdę właściwe dziecko, przekonaliśmy się już podczas targów zagranicznych. Każdy, kto przechodził obok naszego stoiska, zatrzymywał się – nie tylko dlatego, że nasz produkt budził duże zainteresowanie, ale również dlatego, że wszyscy zachwycali się naszą Anežką. Jej zdjęcie wywoływało uśmiech na twarzach ludzi z całego świata 😊.
Mamy nadzieję, że kiedyś, gdy Anežka dorośnie, spojrzy na to z uśmiechem i będzie mogła pokazać te zdjęcia swoim własnym dzieciom 😊.
Dołącz do nas
Bądź na bieżąco — porady, aktualności i doświadczenia innych rodziców.
Pomagamy najmłodszym. Nasze produkty są projektowane z myślą o najmłodszych.
W najlepszych rękach. Nasz zespół tworzą doświadczeni lekarze i specjaliści.